Powiedziałam im wszystko. Wszystko co mi się przydarzyło.
To,
jak opanowała mnie mroczna energia oraz o krysztale, który był więzieniem dla blond włosego chłopaka i jego nyxiona. Zaciekawił ich głównie
mroczny smok. Trzeba przyznać, że to jeden z bardziej niezwykłych nyxionów jakie
widziałam. Jednak denerwuje mnie fakt, że ich uwolniłam. Jak mogłam być tak
głupia? Jak mogłam wykonywać jego polecenia? Teraz muszę skupić się na pokonaniu tej mrocznej dwójki.
Zanim stanie się coś naprawdę złego.
Następnego dnia tuż po swojej walce, poleciałam do domu.
Nie chciało mi się oglądać pozostałych pojedynków. Po za tym musiałam
rozprostować skrzydła. Już w ludzkiej postaci stanęłam przed dębowymi drzwiami.
Ogromna działka i ogromny dom. To właśnie tu mieszkam wraz z Age… i chłopakami.
Tak, nadal tu są i raczej im się nie śpieszy z wyjazdem. Darowałam już sobie
próby dowiedzenia się prawdy. I tak nam nie powiedzą. Zresztą póki co, kontrolujemy sytuację. Z kieszeni wyjęłam
komplet kluczy i otworzyłam drzwi frontowe. Tuż po wejściu, poczułam przyjemny
zapach…
„Ciasto!”-przemknęło mi przez głowę. Zamknęłam drzwi i
ruszyłam w stronę kuchni, starając się nie potknąć - Jak to mam w zwyczaju – o
buty, jakieś szale lub inne niezbyt bezpieczne przedmioty… Gdy tylko
przekroczyłam próg, spostrzegłam kopertę leżącą na stole. Wychodziłam stąd
ostatnia, a dom był zamknięty. Cała nasza czwórka była na treningu, więc jakim
cudem on tu się znalazł? Niepewnie podeszłam do ławy i złapałam kopertę.
Zaadresowany do mnie, ale brak nadawcy… Czym prędzej go otworzyłam. Ze środka
wypadła złożona w pół kartka i cztery bilety lotnicze. Skupiłam się na arkuszu.
Rozłożyłam go i zaczęłam czytać na głos, a w między czasie na moim ramieniu
pojawił się Dragonoid.
Witaj Ann!
Co tam u ciebie? Pewnie nie masz pojęcia kim jestem, prawda? Znamy się już od dawna. Na pewno mnie kojarzysz, ale teraz przejdę do ważniejszych rzeczy. W kopercie znalazłaś cztery
bilety lotnicze. Chciałam Cię zaprosić do ekskluzywnego hotelu moich rodziców, znajdującego
się w Stanach Zjednoczonych, parę kilometrów od wybrzeża Kalifornii na wyspie
Secan. Wokół znajdują się liczne, niezaludnione wysepki. Radzę Ci się pośpieszyć!
Samolot masz 30 października na godz. 7.00. Został Ci tylko dzień!
Powodzenia!
Green
Po przeczytaniu całości, zatkało mnie. Nie byłam w stanie
wydusić z siebie nic. Imię było mi znajome, nawet nie wiem skąd... Usiadłam na krześle i chwyciłam bilety. Tak jak było w
liście. Lot do Kalifornii, a następnie statkiem na wyspę. Wakacje na początku
jesieni? Kiepski pomysł. Choć całkiem ciekawa propozycja… Jednak niepokoi mnie
data, 30 października to dzień przed Halloween. Czas dla demonów, duchów i
wszelkiego rodzaju Kaiju. Wydawałoby się, że to zwykły dzień. Jednak nie do
końca. Halloween to dzień, a raczej noc podczas, której stworzenia takie jak
potwory czerpią energię. Jest ona jakby posiłkiem jedynym w swoim rodzaju,
podobnym do tego podczas pełni. Jednak w tym roku Halloween pokrywa się z nią.
A to nie wróży niczego dobrego. Wtedy Kaiju będą jeszcze bardziej nieprzewidywalne niż zwykle. Choć w sumie energia płynąca z księżyca jest
zazwyczaj pozytywna. Pozwala na regeneracje. Jednak jej nadmiar powoduje
zupełny brak kontroli, a co za tym idzie, agresję. Niestety dotyczy to również
ludzi którzy w połowie są potworami. Jednak oni mniej na nią reagują. Dobre i
to… Nagle z zamyślenia wyrwał mnie smród spalenizny. Z piekarnika, gdzie
jeszcze niedawno piekło się smakowicie wyglądające ciasto, wydobywał się dym.
- Osz cholera!- złapałam jakąś szmatkę i podbiegłam do
kuchenki. Wyłączyłam ją, a następnie szybko otworzyłam. Z wnętrza jak z komina
przemysłowego wydobywał się czarny jak smoła dym. W pomieszczeniu zrobiło się
szaro i dusznie. Z trudem łapałam powietrze. Krztusiłam się. Oczy miałam
załzawione. Po omacku skierowałam się do okien i otworzyłam wszystkie na
oścież. Gdy tylko w pomieszczeniu znów było jasno, wyjęłam z piekarnika resztki
ciasta. Wrzuciłam je do zlewu, a następnie zalałam wodą. Nie wiem nawet czy
zrobiłam dobrze. Niestety kuchnia wyglądała jak
po przejściu tornada. Nagle usłyszałam cichy chichot i zorientowałam się, że
ktoś mnie obserwuje.
W połowie walki zorientowałem się, że Ann zniknęła. Chciałem
pokazać jej nowe techniki, które całkowicie dekoncentrowały przeciwnika, choć i
tak bez nich Lineholt doskonale sobie radził... W sumie nie dziwię się Varcon. Po wydarzeniach
z poprzedniego dnia trudno zachowywać się normalnie. Uwolniła coś i czuje się z
tego powodu winna. Chodzi zamyślona i nieobecna. Jednak przecież nie jest sama.
Osobiście załatwię tego padalca! On i jego Atlantis pożałują, że postanowili
się uwolnić. Zakończyłem walkę, jak zwykle zwycięstwem. Bitwy dla mnie i
Lineholta są proste, a już szczególnie w nocy. To jest nasz żywioł. Ciemność… Poprosiłem
żeby nyxion przeniósł mnie, Rafe i Age na podwórze tuż przed domem. Zrobił to o
co prosiłem, a wszystko na około zafalowało i już po chwili staliśmy w
wyznaczonym miejscu. Spojrzałem w dal i zamyśliłem się. Czas znaleźć sposób na
walki ukryte przed ciekawskim wzrokiem ludzi. Dziwne, że dziewczyny w ogóle się
tym nie przejmowały. Co prawda ćwiczyliśmy w miejscach, gdzie zazwyczaj nie ma
ludności. Lecz nigdy nie wiadomo co może się stać. Dlatego właśnie muszę coś
wymyśleć. Jako pierwszy przekroczyłem próg domu. Od razu poczułem smród
spalenizny, dochodzący z kuchni. Pobiegłem w jej kierunku. Wewnątrz, Ann
desperacko próbowała opanować zaistniałą sytuację. Chciałem jej pomóc, ale
zanim tam wbiegłem ktoś złapał mnie za ramię.
- Zostaw ją.- stanowczo postanowiła wampirzyca, a z kieszeni
wyjęła małą kamerkę.
- Co zamierzasz?- spytałem- A w ogóle to skąd masz naglę kamerkę?!
- Nieważne... To będzie hit Internetu…- zachichotała pod nosem. Jednak
wampirzyca nie nakręciła dużo. Już po chwili Ann opanowała sytuację. Dopiero
wtedy zorientowała się, że ją obserwowaliśmy. Stanęła jak wryta.
- Wszystko w porządku?- ruszyłem w jej kierunku i przekroczyłem próg, ale ona bez
słowa wyminęła mnie i wybiegła z kuchni. Odprowadziłem ją wzrokiem. Po chwili
na stole zauważyłem jakieś papiery. Wziąłem je do ręki, wyjąłem list z koperty
i przeczytałem.- Świetnie.- mruknąłem cicho i pobiegłem za nią. Czemu ona nigdy nic nie mówi?
***
Zatrzasnęłam za sobą drzwi , najmocniej jak tylko umiałam.
Drago poleciał na swoje miejsce, a ja padłam na kanapę. I zakryłam twarz
poduszką.
- Wyszłam na totalną idiotkę!- warknęłam- Przed wszystkimi!- zaczęłam użalać się nad sobą.- Jak mogłam ich nie
zauważyć? Nawet nie wyczułam ich obecności!
- Oh, przecież nie przed wszystkimi. To tylko trzy osoby...- zażartował smok, ale widząc moje spojrzenie od razu ucichł.
- Pocieszające!- syknęłam.
- Przecież nic się nie stało...- dodał cicho smok.
- Nic się nie stało?!- wstałam i cisnęłam poduszką w stronę
Dragonoida- Wyszłam na idiotkę! To się stało!- krzyknęłam. Cała się trzęsłam ze
złości. Nagle spostrzegłam Rena. Zdębiałam. Nie wiem kiedy wszedł, ale coś
czułam, że stał już tu od dłuższego czasu. Usiadłam na kanapie i podciągnęłam
kolana pod brodę. Później ukryłam twarz w rękach. Całkowicie skompromitowana.
Czemu ja się tak zachowuję? Przecież taka nie jestem… czy nie byłam? –
Świetnie!- prychnęłam- teraz wyszłam na podwójną idiotkę…- dodałam już ciszej
tak, aby mnie nie usłyszał. Choć i tak dowiedział się już wystarczająco dużo. Usłyszałam kroki, powoli zbliżające się w moją stronę, a potem poczułam czyjąś rękę na ramieniu.
- Nie wyszłaś na idiotkę.- szepnął wprost do mojego ucha i
przytulił mnie. Czułam jak się rumienię… Chwila, co?
- Udajesz, wiem, że tak jest.- odparłam chłodno i
odepchnęłam od siebie chłopaka.- Zrobiłam z siebie pośmiewisko. Zawsze tak
było, jest i będzie.
Ren spojrzał na mnie zaskoczony, ale już po chwili
uśmiechnął się.
- Naprawdę nic się nie stało.- próbował mnie pocieszyć.
Delikatnie ujął mój podbródek i podniósł moją głowę tak, abym na niego
patrzyła. Jego oczy są tak hipnotyzujące… Gdy uzmysłowiłam sobie co się dzieje,
wyrwałam się i spuściłam wzrok.
- Od kiedy tylko pamiętam, moja odmienność sprawiała mi
problemy. Nigdy nie potrafiłam być tak jak inni. Zachowywać się normalnie…
- O czym ty mówisz?- spytał zbity z tropu chłopak, ale nie
zwróciłam na niego uwagi.
- Jestem inna… Dlatego moją jedyną przyjaciółką jest Age.
Jest taka jak ja… I pomimo tego, że często się kłócimy, próbujemy zabić… zawsze
jesteśmy razem.- spojrzałam na Rena, ale po chwili wbiłam pusty wzrok w
podłogę- Tylko tak można wytrzymać w świecie, w którym potwory są znienawidzone
i potępiane.- zamilkłam. Nie wierzę, że to powiedziałam, ale tak mi to ciążyło,
że nie mogłam już dłużej milczeć. Nikomu jeszcze nigdy tak szybko nie zaufałam.
Nawet Age…
- Dla mnie jesteś najlepsza.- odezwał się chłopak- A twoja
odmienność sprawia, że jesteś wyjątkowa. Ich zdanie się nie liczy. Ważne jest
to co ty o sobie myślisz- odgarnął kosmyk włosów z mojej twarzy i ponownie mnie
przytulił.- Pamiętaj o tym…- szepnął wprost do mojego ucha. Objęłam go w pasie
i odwzajemniłam uścisk. To nowe uczucie było tak przyjemne, że chciałabym aby
trwało wiecznie. Cała złość i bezsilność zniknęła. W jego objęciach czułam się
bezpieczna.
- Dzięki.- szepnęłam i oderwałam się od niego. Zakłopotana
poprawiłam grzywkę.- Za wszystko.
Szarowłosy znów się uśmiechnął, a ja poczułam, że się
rumienię. On chyba też... Gdy nasze spojrzenia się spotkały, spuścił wzrok.
- Nie ma za co- odparł- Niepotrzebnie robisz ze wszystkiego
taką aferę.- mrugnął do mnie porozumiewawczo, a ja przytaknęłam. Nie da się
ukryć. Taka już po prostu jestem.
- Przyzwyczaj się- uśmiechnęłam się tajemniczo.
- Skoro już się uspokoiłaś to czy wyjaśnisz mi co to jest?-
Ren wyjął z tylnej kieszeni kopertę, a ze środka wypadły znajome mi bilety.-
Przeczytałem...- podrapał się w tył głowy i położył papiery na kanapie.
- Sama do końca nie wiem, co to jest.- westchnęłam cicho,
odwracając się w stronę okien.
- Zamierzasz tam polecieć?- spytał wskazując na bilety.
- Jeśli już to tylko wtedy, gdy wszyscy się zgodzą.-
odparłam- Choć nie wiem czy to bezpieczne. Ostatnio popełniam mnóstwo błędów. Sam wiesz, który był najgorszy...- westchnęłam ciężko.
- Nie mam nic przeciwko.-chłopak odwzajemnił uśmiech- Powiem
Rafowi, on przekona wampirzycę.
- Dzięki, przynajmniej z nią nie będę musiała się użerać.- uśmiechnęłam się słabo.
- Odpocznij- dodał stanowczo, opierając rękę na moim ramieniu.-
Zajmę się wszystkim. Mam ochotę zobaczyć kawałek tego dziwnego świata.- dodał i
wstał, a po chwili wyszedł z pokoju. Odetchnęłam z ulgą i z powrotem położyłam
się na kanapie. Za dwa dni lot. Nie powiem, zawsze marzyłam o tym by wybrać się
do tego kraju, a teraz dostaję na to szansę.
- Postanowiłaś już?- podniosłam wzrok na nadlatującego smoka.
- Tak- pokiwałam głową- Lot już niedługo.
- W halloween?- odparł pytaniem- Nie jestem pewien czy to
rozsądne…
- Rozumiem co masz na myśli- przerwałam mu i usiadłam po
turecku- ale zawsze chciałam wyjechać do USA. Fakt, wiadomość jest podejrzana i
ryzyko jest duże… Jednak musisz przyznać, że stawialiśmy czoła gorszym
wyzwanią.- spojrzałam na niego wyczekująco. Smok tylko westchnął.
- Obrona Vestranu nie należała do łatwych, a pojedynków
jakie stoczyliśmy tu na Ziemi nie da się zliczyć na palcach jednej ręki. Jednak
to jest inne.- odparł spokojnie Drago- Potwory jakie uwolniliśmy mogą okazać
się dużo potężniejsze od tych, które już pokonaliśmy. Może ten wyjazd to ich
sprawka… a co jeśli okażę się pułapką?
- Wiem…- westchnęłam cicho- Ale jeśli tam nie polecimy, nie
przekonamy się co na nas czeka.- odparłam stanowczo- A ja nie cierpię siedzieć
w miejscu i nic nie robić.Zresztą muszę dowiedzieć się kim jest ta dziewczyna, która wysłała zaproszenie.- dodałam już ciszej i spuściłam wzrok.
- Znam cię bardzo dobrze i wiem, że jak już coś postanowisz
to nie odpuścisz. Dlatego polecę tam z tobą i w razie czego razem staniemy do
walki z wrogiem.
Uśmiechnęłam się w jego stronę.
- Dzięki- szepnęłam i odgarnęłam czerwone końcówki z twarzy.
Ogarnęłam wzrokiem pokój. Po chwili wstałam i ruszyłam w stronę garderoby. W
końcu muszę zacząć się pakować.
***
Zbiegłem jak najszybciej po schodach i ruszyłem do kuchni.
Nie wiem po co właściwie się śpieszyłem, ale było mi to obojętne. Co mi
strzeliło do głowy?! To miała być misja, rodzaj zwiadu, a ja… zachowuję się jak
idiota. Po co ją przytuliłem? Ok, była trochę załamana, ale bez przesady... Nie
potrafię tego wyjaśnić, ponieważ zrobiłem to tak jakby instynktownie. Eh, tracę już rozum... Gdy
dobiegłem do kuchni okazało się, że nikogo już tam nie ma. Zrezygnowany
usiadłem na krześle.
- Świetnie!- prychnąłem cicho pod nosem. Przecież nie mogę
się w niej tak po prostu zakochać?! Po pierwsze, pochodzę z Sarcare, a ona z
Ziemi. To dwie całkiem odmienne planety. Po drugie, przeze mnie może mieć
kłopoty. Nie pozwolę na to. To dotyczy tylko mnie, ale czy to ich w ogóle
obchodzi? Żałuję, że kiedykolwiek miałem z nimi styczność. Dlatego wstąpiłem do
grupy zwiadowczej. Miałem nadzieję, że pozbędę się ich na zawsze. I nie będę
musiał robić tych wszystkich okropnych rzeczy, które były niemalże konieczne
podczas wojny. Niestety, myliłem się. Wciąż mnie prześladują, a to mnie powoli
wykańcza. Dobrze, że chociaż Rafowi nic nie zrobią, zresztą on by sobie
poradził. Tylko czekać aż zaatakują. Rozejrzałem się. Nic tu po mnie. Wstałem i
ruszyłem w kierunku schodów. Każdy krok stawiałem bardzo ostrożnie. Nie tylko z
uwagi na pułapki Age. Swoją drogą nawet nie wiem dlaczego się tak na mnie
uwzięła… Zmęczenie dawało po sobie znaki. Czułem się jakby coś wyssało ze mnie
energie. Może to kolejna sztuczka wampirzycy? W końcu doszedłem do pokoju.
Nacisnąłem klamkę i otworzyłem drzwi. O dziwo nie było żadnych pułapek.
Wszedłem do środka, zamykając za sobą drzwi i wdrapałem się na piętrowe łóżko.
- Co jest?- nyxion od razu wyczuł moje złe samopoczucie.
- Wszystko… w porządku.- mruknąłem niewyraźnie i położyłem
się na plecach.
- Mnie nie oszukasz, Ren. Widzę co się dzieje.
- Wykrywacz emocji się znalazł.- prychnąłem i przewróciłem
się na bok.- Wszystko gra.- odparłem, po czym zamachnąłem ręką w stronę
nyxiona, odpędzając go jak natrętną muchę. Zrezygnowany Lineholt odleciał na
bezpieczną odległość, a ja przekręciłem się na drugi bok i powróciłem do
rozmyślań. W ostateczności wrócę na Sarcare. Inaczej może dojść do tego, że
nawet tu się przeniosą. Nie będę w stanie ich powstrzymać, ale gdy wrócę tam to
chociaż uchronię przyjaciół. Chyba…
Nagle z zamyślenia wyrwało mnie czyjeś warczenie. Usiadłem
na łóżku i rozejrzałem się po pokoju.
Tuż przy komodzie stało jakieś stworzenie. Przypominało ziemskiego psa.
Postawione uszy, niezbyt długi pysk, zakręcony ogon. Stwór miał jasną sierść,
był sporych rozmiarów i dobierał się do moich rzeczy! Cholera, to chyba Dingo, wredny kundel Age.
Rozejrzałem się po łóżku w poszukiwaniu jakiegoś ciężkiego przedmiotu. W kącie
leżało kilka książek. Złapałem najcięższą z nich i cisnąłem nią w tego kundla.
Sądziłem, że to go powali lub chociaż zdezorientuje na tyle żebym mógł go
wyrzucić z pokoju. Jednak osiągnąłem efekt zupełnie odwrotny do zamierzonego.
Dingo odwrócił się w moją stronę i najeżył. Zbladłem.
- O, shit…- mruknąłem pod nosem.
Kundel zaszarżował. Próbował mnie dosięgnąć co na moje
szczęście mu się nie udawało. Kilka razy oberwał ode mnie w łeb jednak nie
robiło to na nim wrażenia. Jego śnieżnobiałe kły były zaledwie kilka
centymetrów od mych nóg. Nagle Dingo skoczył i złapał kawałek spodni. Uderzyłem
w odwecie kolejny raz w jego łeb. Kundel osunął się na ziemię wraz z urywkiem
materiału. Spojrzałem na niego raz jeszcze. Żyje, ale jest zdezorientowany.
Postanowiłem wykorzystać tą szansę. Zeskoczyłem z łóżka i wybiegłem z pokoju,
zatrzaskując drzwi. Oby nie był tak mądry i ich nie otworzył… Jednak już po
krótkiej chwili słyszałem warczenie docierające z pomieszczenia wraz z pazurami,
które starały się dosięgnąć klamki. Wolałem nie kusić losu i przyśpieszyłem.
Jedyne miejsca gdzie ten kundel mnie nie zagryzie to pokój Ann i Age. Pokój
wampirzycy odrzuciłem na samym starcie. Lepiej nie myśleć co tam jest.
Skierowałem się więc do pokoju smoczycy z nadzieją, że Dingo sobie odpuści.
Wbiegłem do pokoju Ann i z impetem zatrzasnąłem drzwi. Po chwili usłyszałem jak
coś odbija się od nich i odchodzi z cichym powarkiwaniem. Odetchnąłem z ulgą.
Wreszcie się go pozbyłem.
- Co ty tu robisz?- dotarł do mnie głos Ann. Nadal zdyszany
odwróciłem się w jej stronę.
- Wiesz- westchnąłem- to taka dość zabawna sprawa, bo…-
przerwałem gdy zorientowałem się co leży w jej walizce. Zasłoniłem szybko oczy
ręką, tak aby nic nie widzieć- Sorry… nie wiedziałem- wymamrotałem cicho pod
nosem. Po raz kolejny wpakowałem się w zrytą sytuację.
***
Wrzucałam do walizki dosłownie wszystko. Później zajmę się
układaniem, bo przede wszystkim chcę szybko ustalić co wezmę. Podeszłam do
małych szafek. Otworzyłam jedną z nich i wyjęłam bieliznę. Nie zastanawiając
się wrzuciłam ją do foliówki, a następnie do walizki. Usiadłam przed bagażem i
zaczęłam trochę porządkować ciuchy by zrobić miejsce na następne. Lecz nagle do
pokoju wbiegł Ren, zamykając za sobą drzwi z hukiem. Chłopak odetchnął z ulgą
gdy odbiło się od nich jakieś stworzenie i powarkując odeszło.
- Co ty tu robisz?- zapytałam zdziwiona. Choć mam wrażenie,
że wiem co go goniło. Zwrócił się w moją stronę.
- Wiesz - westchnął- to taka zabawna historia, bo…- przerwał
i rumieniąc się, zasłonił oczy- Sorry, nie wiedziałem.- mruknął pod nosem.
Rozejrzałam się po pokoju. Czemu się tak zachował? Zmrużyłam oczy i spojrzałam na walizkę. Wszystko stało się jasne. Jak najszybciej chciałam ją zamknąć, jednak przy
całej tej sytuacji ręce całkowicie mi się poplątały. Zdenerwowana w końcu
zamknęłam bagaż i odetchnęłam. Ręce mi się trzęsły, nie mogłam nad sobą
zapanować. Cholera! Chłopak zerknął na mnie kątem oka po czym opuścił ręce. Poczułam jak
się rumienię.
- Więc teraz powiesz mi co tu robisz?- spytałam, próbując
się opanować.
- Spotkałem Dinga- odparł- Próbował mnie zabić, delikatnie mówiąc...
- To nic nowego- westchnęłam- On próbuje zabić każdą osobę,
za którą Age nie przepada.
- Skąd ona go wytrzasnęła?
- Wiesz co, chyba wolałabym o tym nie wiedzieć.
- Może kupiła go…- dodał chłopak, gapiąc się w sufit.
- Nie sądzę.- odparłam- Jeśli już to znalazła, a później
zabawiła się jego kodem DNA, tworząc bez mała potwora…
- Chwila- przerwał mi złotooki- Rozumiem znalezienie, ale
mutacja?! Nie sądziłem, że na Ziemi istnieje możliwość zmiany kodu genetycznego…
- Bo teoretycznie nie ma. Podejrzewam, że pomógł jej przy
tym ten niewielki, błękitny kryształ, który nosi non stop na szyi.-
stwierdziłam po czym nastała nieprzyjemna cisza.
- Wracam do siebie.- powiedział chłopak, lekko uchylając drzwi.-
Na razie!- rzucił i po chwili wybiegł z pokoju. Pokręciłam głową z dezaprobatą
i dokończyłam pakowanie walizki. Teraz tylko muszę się upewnić czy aby na pewno
wszyscy lecimy do Stanów. Nawet Age…
***
Zwariowała! Po prostu zwariowała! Wbiłam pazury w fotel. Nie
nienawidziłam samolotów. Wolałam statki, czy auta. Ze statku mogłam uciec, z
samochodu również. W samolocie trudniej było odnaleźć drogę ucieczki. To taka
ogromna, twarda i blaszana puszka, w której jest jedna lub max dwie drogi ucieczki.
Do tego lata. Nie muszę chyba dodawać, że nie ufam ludzkim maszyną (ludziom też
nie)?
Delikatnie przymrużyłam oczy i starałam się opanować drżenie
rąk i nóg. Stewardessa, a następnie pilot coś mówili, ale ich nie słuchałam.
- Boisz się latać?- zapytał Rafe
- Nie ufam ludziom i ich wynalazką.- odszepnęłam przez
zaciśnięte zęby.
- Będzie dobrze, zobaczysz.-spojrzał na mnie fiołkowymi
oczami i uśmiechnął się. Zawsze mnie uspokajał. Jak melisa. Poczułam dziwne
uczucie w żołądku. Miłe, ale zupełnie mi obce. Uśmiechnęłam się i rozluźniłam.
Wtuliłam się bardziej w fotel i zasnęłam.
Obudził mnie silny wstrząs. Spałam półtorej godziny. Ann
nadal znajdowała się w objęciach morfeusza. Podobnie Ren. Nestranin rozwiązywał krzyżówkę. Dziwiło mnie, że aż tyle
nas łączy. Kiedy schylał się by włożyć krzyżówkę do plecaka, gumka od jego
bokserek i jeszcze kawałek materiału wysunęły się spod spodni tak, że je
zobaczyłam. Zaczęłam chichotać gdy zauważyłam nadruk. Wielkanocny zając i
Święty Mikołaj. Oboje trzymali w rękach kufle z napojem i właśnie wznosili
toast. Kiedy chłopak zorientował się co się stało, podciągnął spodnie i usiadł
prosto w fotelu. Cały się zarumienił.
- Gdzie się gapisz?- wyszeptał. Śmiałam się jeszcze chwilę.
Chłopak tylko westchnął ciężko.- Niech to pozostanie między nami.
Przytaknęłam i znów wygodnie ułożyłam się w fotelu. Po kilku
minutach znów zasnęłam, a stan ten trwał do momentu lądowania...
***
Wreszcie wysiedliśmy z samolotu. Age jak wypłoszone zwierzę,
wyskoczyła z maszyny i pognała w stronę wejścia do budynku. Przewróciłam
oczami, ignorując jej zachowanie. Razem z chłopakami ruszyłam do wejścia. Tuż
nad nim znajdował się ogromny napis: Airport California. Uśmiechnęłam się pod
nosem i przekroczyłam próg. Wewnątrz doznałam nie małego szoku. Ogromna
przestrzeń, mnóstwo ludzi. Tak wielkiego lotniska w życiu nie widziałam. A
myślałam, że Warsaw Airport jest duże… Wzrokiem szukałam miejsca odbioru bagaży.
Nagle zobaczyłam Age, przepychającą się między ludźmi. Po chwili zorientowałam
się, że biegnie do walizek. Bez namysłu ruszyłam za nią. Jeszcze zrobi coś
głupiego. Za sobą słyszałam kłótnie. Z tego co udało mi się usłyszeć i
zrozumieć, jakiś Amerykanin oskarżał Rena i Rafe o próbę kradzieży. Chyba…
Pomóc im? Niech sobie sami radzą. Mnie i wampirzycę, dzielił dystans 2 m.
Chciałam przyśpieszyć, ale nie mogłam. Byłam wyczerpana, ledwo co oddychałam. To
nie było dla mnie normalne. Przecież wytrzymuję długotrwałe loty, a to bardziej
męczące niż krótki bieg! Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, wpadłam na wampirzycę
i razem pomknęłyśmy w stronę ziemi.
- Złaź ze mnie!- wydarła się czarnowłosa wprost do mojego ucha.
W jednej chwili poczułam chłód podłogi.- Zwariowałaś?!
- Wybacz- z trudem wydusiłam to słowo- W jednej chwili
straciłam wszystkie siły…
Powoli wstałam, wciąż kręciło mi się w głowie. Age
przyglądała mi się podejrzliwie. W miedzy czasie dobiegli do nas Rafe i Ren.
- Co jest?- zapytałam pamiętając o tym, że kłócili się z
jakimś facetem.
- Wpadłem na jakiegoś faceta w garniaku, a Rafe potknął się
o jego walizkę. Teraz twierdzi, że próbowaliśmy ukraść jego bagaż-wysapał Ren-
Chyba… Nie wiem, nie znam tego języka.
- W końcu mu zwialiśmy, ale chyba zdążył wezwać ochronę-
dodał Rafe. Spojrzałam na miejsce skąd przybiegli. Zbladłam, gdy zobaczyłam
dwóch ochroniarzy.
- Bierzemy walizki i spadamy stąd!- warknęłam- Teraz!
Najszybciej jak się dało, złapaliśmy bagaże i pobiegliśmy
przed siebie. Starałam się wybierać drogę tak, aby jak najszybciej wydostać się
z budynku, a także zgubić goniących nas mężczyzn.
***
Nie wiem dokąd biegliśmy. Prowadziła Ann, a ochroniarze byli
coraz bliżej. Miałem nadzieję, że nas nie zobaczą, ale jednak udało im się. W
końcu dostrzegłem wyjście. Zadziałał instynkt. Przyśpieszyłem, wymijając
smoczycę. Wybiegliśmy z budynku wprost na parking. Spojrzałem za siebie.
Ochroniarze będą na zewnątrz już za parę sekund.
- Za samochody!- wydarłem się do reszty. Wszyscy
rozdzieliliśmy się. Po krótkiej chwili każde z nas znalazło kryjówkę na tyłach
parkingu. Odczekałem parę minut, po czym wyjrzałem zza auta. Ochroniarze
jeszcze chwilę obserwowali okolicę jednak po chwili wrócili do budynku. Jak na
znak, cała nasz czwórka podniosła się z ziemi. Odetchnąłem z ulgą. Pozbyliśmy
się ich. Podszedłem do reszty.
- Co teraz?- spytałem
- Ja bym proponował udać się do portu- odezwał się Dragonoid
- Będzie problem- dodała Ann- Do portu mamy jakieś 10 km.
Przynajmniej tak wygląda sytuacja na mapie.
Spojrzałem na ekran jej smartphona.
- W takim razie, co dalej?- spytał fiołkowooki
- Może polecimy Dobrze po tak długie podróży rozprostować
skrzydła.
- Mówiłam Ci to już tysiąc razy, Age. Jak ty to sobie
wyobrażasz? Niezauważeni przelecimy nad miastem? Mgła aż tak nie chroni…
- Po za tym ja i Rafe nie mamy skrzydeł- poparłem zielonooką
- A nyxiony? Z tego co pamiętam Drago potrafi się
teleportować- ponownie wtrąciła wampirzyca
- Dasz radę?- Lineholt zwrócił się do Dragonoida
- Powinienem.- odparł smok. Spojrzałem na Ann. Wyglądała na
zmartwioną. Jakby o czymś nie chciała powiedzieć. Po raz kolejny...
***
Boję się o niego. Podczas lotu wypytywałam go o wydarzenia
sprzed kilku dni. O to, dlaczego tak dziwnie się zachowywał. Że też się nie
zorientowałam! Opowiedział mi przerażającą prawdę. Gdy ja byłam pod wpływem tej
negatywnej energii… Mój nyxion, Drago również był nią pochłonięty. Od tego
czasu jest słabszy. Nie wykonuje już silnych ataków. Wychwyciłam to podczas
jednego z treningów. Pomimo tego cały czas zapewnia, że wszystko jest w
porządku.
- Zgoda- przytaknęłam- Drago?- zwróciłam się do smoka i
rozejrzałam po okolicy. Uspokoiło się, na razie nie widać ludzi.- Przenieś nas.
Wyciągnęłam rękę, a nyxion przysiadł na moim ramieniu. Ren,
Rafe oraz Age położyli dłonie na moim ramieniu. Po chwili Dragonoid rozbłysł
oślepiającym światłem. Poczułam jak tracę grunt pod stopami, a wszystko wokół
zaczyna wirować.
Nim się obejrzałam byliśmy na miejscu. Drago przeniósł nas w
jakiś zaułek, w którym jechało rybami. Nie, żebym miała coś przeciwko rybom. Tu
śmierdziało... zgnilizną! Wiele potrafię znieść, ale na ten smród mój żołądek
postanowił zwrócić całą swoją zawartość. Całe szczęście, że udało mi się
powstrzymać ten odruch. Skrzywiłam się ponownie bo choć przeniesienie się tu
było dobrym pomysłem to jednak było to ohydne miejsce.
- Gdzie teraz?- dopytywała się wampirzyca, zakrywając nos, dłonią.
- Szukamy statku- odparłam, wyglądając na plac-
Śnieżnobiałego katamaranu rejsowego- uściśliłam.
- Skąd o tym wiesz?- spytał Ren. Wyjęłam z kieszeni list.
- Było napisane na odwrocie.- uściśliłam.
- A jak to coś wygląda?- podszedł do mnie Rafe.
-Mniej więcej tak- wskazałam na niewielki statek, znajdujący
się na prawo od ogromnego promu rejsowego. „Imagine”, bo taką nazwę nosił
katamaran nie był jakoś specjalnie duży, ale co najmniej z 60 osób spokojnie zmieściłoby się na pokładzie. Statek posiadał dwa sztywno połączone kadłuby umieszczone
równoległe względem siebie. Był też
napędzany dwoma silnikami. Na pokładzie znajdowało się kilka leżaków oraz drewnianych ławeczek.
- Zorientuję się kiedy ruszają.- rzuciłam i wybiegłam z
zaułka. Mam tylko nadzieję, że jakoś uda mi się z nimi dogadać. Dobiegłam do
katamaranu i ostrożnie weszłam na pokład. Nie chcę pechowi ułatwiać zadania. Na
miejscu rozejrzałam się w poszukiwaniu kapitana statku. To chyba niemożliwe,
żeby go tu nie było. Sami raczej nie
pokierujemy statkiem choć jestem pewna, że Age by coś wykombinowała.
Dostrzegłam drzwi prowadzące do mostka kapitańskiego. Otworzyłam je i przekroczyłam próg. Wewnątrz nikogo nie
było. Przy panelu sterującym, który ku mojemu zdziwieniu był pokryty różnej
wielkości, kontrolkami oraz ekranami LCD, leżała kartka. Podeszłam zaintrygowana i złapałam
ją.
Wypływamy o 20.00 Proszę o punktualność!
Zdębiałam. Kto normalny zostawia własny statek do którego
każdy może wejść i odpłynąć, o ile umie, a pozostawia tylko kartkę?!
- Co o tym sądzisz?- zapytałam smoka, który właśnie pojawił
się na mym ramieniu.
- Już ci mówiłem. Nic w tym wyjeździe mi nie pasuje. To nie jest
przypadek.
Pokiwałam głową.
- Tyle to i ja wiem- szepnęłam zła na własną bezsilność i
głupotę. Po co zgodziłam się tu przyjechać?
Co mnie podkusiło? Schowałam kartkę do kieszeni i wybiegłam
z pomieszczenia kierując się w stronę zejścia na ląd. Nie uważałam.
Poślizgnęłam się na samym końcu i poleciałam do przodu wprost na jakąś
dziewczynę. Obie upadłyśmy na beton. Mało brakowała, a znalazłabym się w
wodzie. Gdy tylko przestało mi się kręcić w głowie, wstałam i spojrzałam na
nią. Jej długie i niesforne blond włosy zasłaniały większość twarzy. Miała
zielone oczy. Na sobie miała białą bluzkę, spod której był widoczny czarny top
i krótkie, czarne spodenki jeansowe oraz zwykłe czarne trampki.
„Skąd ja cię znam?”- zapytałam samą siebie w myślach.
Nieznajoma spojrzała na mnie spod łba, a potem szybko wstała
i pobiegła w stronę, z której przybiegła. Gdybym nie miała ważniejszych spraw,
pobiegłabym za nią. Pokręciłam głową i wróciłam do przyjaciół.
- Co jest?- Ren podszedł do mnie. Wyjęłam z kieszeni kartkę
i rzuciłam w jego stronę.
- Czytaj.- mruknęłam, wymijając chłopaka i stając pod
ścianą. Delikatnie osunęłam się na ziemię, próbując na spokojnie przeanalizować wszystko.
- To jakieś żarty?- spytał fiołkowooki- To dwie godziny
czekania!- zazwyczaj spokojny chłopak, teraz miał już chyba dość całej sytuacji.
- Chciałabym…- szepnęłam- Potem płyniemy statkiem trzy
godziny. Przed północą powinniśmy być na miejscu. Secan, jak dobrze pamiętam.
- Może lepiej się tam przenieść? Lub chociaż polecieć?-
wampirzyca znów wtrąciła swe trzy grosze…
- I wzbudzić podejrzenie wszystkich ludzi? Dzięki,
postoję.-odparłam znudzona
- Sprawdzałam umiejętności Wavern- naciskała wampirzyca
- Myślałam, że je znasz.- zaintrygowana wstałam i podeszłam
do czarnowłosej.
- Tak się jej zdawało…- mruknęła nyxionka siadając na
ramieniu wampirzycy.
- Krystaliczny pył umożliwia smoczycy całkowite zlanie się z tłem.
-To i tak nie zmienia faktu, że będzie spore zainteresowanie
jakim cudem znaleźliśmy się na wyspie-odparłam zirytowana- Jesteś strasznie
niecierpliwa.
Wampirzyca wyszczerzyła się, ukazując kły. Westchnęłam.
- Ren, Rafe. Zanieście bagaże na katamaran. Ja idę znaleźć
jakiś sklep i zrobić małe zapasy. Mamy dwie godziny i trzeba jakoś ten czas
zająć.
- Idę z tobą.- zadecydowała czarnowłosa.
- Niech będzie, spotkamy się tu przed 20.00- dodał Ren.
- Do zobaczenia!- rzuciłam, zanim razem z Age ruszyłyśmy w
kierunku sklepów.
***
Skręciłyśmy w pierwszą alejkę po prawej. Po lewej stronie
rozciągał się niski, szary budynek. Niewielkie okna były umiejscowione niewiele
poniżej linii sufitu. Niektóre były otwarte, a z środka dobiegały dźwięki
pracując maszyn. Wszędzie unosił się zapach ryb. Po ziemi walały się śmieci.
Pod ścianą jednego z budynków stał zapełniony odpadami, kontener. Szyłyśmy
przed siebie, zakrywając dłońmi nosy. Kiedy wyszłyśmy z tej okropnej uliczki,
zapach stał się jeszcze silniejszy. Z trudem powstrzymywałam fale mdłości. Ann
miała chyba podobny problem. Jednak ona uporała się z tym lepiej niż ja.
Doszłyśmy do rozwidlenia. W lewo można było dojść z powrotem do przystani.
Ruszyłyśmy więc prawą drogą. Z daleka dostrzegłyśmy parking i kilka innych
małych budynków, porzuconych tu i ówdzie. Jeden z nich miał drzwi otwarte na
oścież. Właśnie do niego się skierowałyśmy.
- Oby to był sklep- wymamrotała Ann.
- I nim jest- powiedziałam zaglądając do środka przez okno. Pomieszczenie było niskie lecz szerokie i słabo
oświetlone. Przez całą długość sklepu przebiegała lada. Za nią na ścianie
wisiały trzy rzędy półek. Tylko na jednej stały napoje. O ladę opierał się
jakiś facet. Był obleśny jak wszystko w okolicy. Aż trudno uwierzyć, że to te
wspaniałe Stany Zjednoczone, które Ann tak bardzo lubi. Smoczyca weszła do
środka. Postanowiłam, że zostanę na zewnątrz. I tak tylko Ann potrafiła mówić
po angielsku. Zresztą nie lubię kontaktu z ludźmi. Oparłam się o ścianę i
czekałam. Jednak nigdy nie byłam cierpliwa więc po niezbyt długiej chwili
zajrzałam do środka. Zielonooka stała oparta o ladę i usilnie próbowała
wytłumaczyć coś sprzedawcy. Zdążyłam zrozumieć tylko parę słów. Nigdy nie byłam
dobra z anglika. Sprzedawca patrzył na smoczycę z dziwnym wyrazem na twarzy. Moja
przyjaciółka wyglądała jakby miała zaraz wybuchnąć. Równie dobrze mogłaby
udusić mężczyznę stojącego za ladą.
„A to niby ja mam
problemy z agresją”- prychnęłam w myślach. Po chwili Ann wyciągnęła
pieniądze z kieszeni. Nawet nie wiem kiedy zdążyła wymienić złotówki na dolary…
Facet wziął od niej banknoty, a z półki wziął cztery średnie napoje i paczkę
chipsów. Smoczyca skinęła głową na znak podziękowania i wyszła ze sklepu. Nie
zamieniłyśmy ani słowa. Ruszyłyśmy dalej. Trzeba jakoś zająć czas, który nam pozostał.
***
Szukaliśmy dziewczyn przez ponad godzinę. Zajrzeliśmy każdy
zakamarek tego portu i to po kilka razy. A je gdzieś wcięło! Telefon Age się
wyładował co za bardzo nas nie zdziwiło. Ale, że Ann zostawiła swój w torbie?
To się rzadko zdarza. Jedyne co mogliśmy robić to rozkładać bezradnie ręce w
nadziei, że te dwie wariatki w końcu się odnajdą. Zbliżała się 19.40.
Siedzieliśmy w jednej z kafejek. Dziewczyny zostawiły nam trochę kasy więc
wykorzystaliśmy to. Cudem udało nam się zamówić coś co nazywało się bodajże „ice tea”. Trzeba przyznać, że nawet
było dobre. Spoglądałem nerwowo na zegarek. Wielkimi krokami zbliżała się
godzina 20.00, gdy nagle z za rogu wyłoniła się czarna czupryna wampirzycy, a
za nią biegła Ann.
- Co tak długo?- zapytałem gdy stanęły obok nas.
- Age znalazła tu polską księgarnię. Nie mam pojęcia jakim
cudem się tu znalazła, ale wampirzyca zaciągnęła mnie tam i cały czas latała od
regału do regału.- westchnęła smoczyca- A teraz ma kilkanaście nowych książek.-
wskazała na pokaźną torbę, którą Age kurczowo trzymała w rękach.
- Ej, nie moja wina, że uwielbiam czytać!- oburzyła się
czarnowłosa.
- Spokojnie Age…- spojrzałem na nią, a ona od razu się
uśmiechnęła. Poczułem jak się rumienię.
- Chodźmy już.- odezwał się Ren- Bo zaraz się okaże, że
katamaran już dawno odpłynął.
***
Dosłownie w ostatniej chwili wbiegliśmy na pokład statku.
Dopadłam najbliższej ławki i usiadłam. Odetchnęłam z ulgą. Zdążyliśmy. Teraz
już nic nie mogło się stać. Rozejrzałam się. Oprócz naszej czwórki, nikogo nie
było na pokładzie. Słońce chyliło się ku zachodowi. Gdy tylko odpoczęłam,
wstałam i podeszłam do drzwi. W środku powinien być kapitan. Jednak gdy
zajrzałam do środka, nikogo nie zobaczyłam. Zaraz wypływamy, a jego nadal nie
ma?
„Cholera! O co tu
chodzi!”- warknęłam poirytowana w myślach i wróciłam do przyjaciół. Ren
popatrzył na mnie zaciekawiony. Zrozumiałam o co mu chodziło.
- Nie ma kapitana.- pośpieszyłam z odpowiedzią i wyciągnęłam
telefon- Za minutę dwudziesta…- westchnęłam- A raczej już jest.
W tym samym momencie, ryknął silnik statku. Podbiegłam do
rufy statku. Kładka leżała na ziemi. Cuma była zdjęta. Cholera! Kto i kiedy to
zrobił?! Pobiegłam z powrotem do mostka kapitańskiego. Otworzyłam gwałtownie
drzwi. Miałam nadzieję, że zobaczę tam kogokolwiek z załogi.
„Duchy?”-
przemknęło mi przez myśl. Pokręciłam głową. To niemożliwe! Nagle wajcha na
panelu, ruszyła w górę. Katamaran ruszył gwałtownie. Straciłam równowagę i
upadłam.
- Cholera!- zaklęłam pod nosem i jak najszybciej mogłam,
podniosłam się z ziemi. Wybiegłam z pustego pomieszczenia do przyjaciół.
- Co się dzieję?!- wampirzyca z trudem stała na nogach. Z
chłopakami nie było lepiej…
- A żebym to ja wiedziała!- odparłam, kierując się w stronę
rufy. W piorunującym tempie oddalaliśmy się od brzegu.- Niedobrze…- pokręciłam
głową.
- Po prostu świetnie. Płyniemy statkiem widmo, na wyspę, o
której nic nie wiemy.- stwierdził ponuro Rafe, gdy wszyscy mogliśmy już normalnie
stać na pokładzie, bez ryzyka upadku.- Czy może być gorzej?
- To się okaże.- odparłam i spojrzałam w morskie odmęty.
Ucieczka i tak nie miałaby sensu więc udałam się na dziób katamaranu. Jeszcze
długo droga przed nami. Słońce powoli chowało się za horyzontem. Piękny widok.
- Drago- zwróciłam się do nyxiona, siedzącego na moim
ramieniu.- Jesteś gotowy na to co może wydarzyć się gdy będziemy już na wyspie?
- Nie sposób sobie tego wyobrazić- zaczął smok- Jednak
jestem przekonany, że uda nam się pokonać wszelkie przeciwności.
-Jak poetycko to zabrzmiało.- uśmiechnęłam się pod nosem,
nie odrywając wzroku od słońca. Nyxion milczał. Nie pozostawało nic jak tylko czekać.
***
Ostre wręcz rażące światło do reszty mnie obudziło.
- Już nie można się zdrzemnąć…- mruknęłam pod nosem z trudem
podnosząc się ziemi. Podeszłam do barierki na dziobie i wyjrzałam. Przede mną
rozciągała się niewielka wyspa. Katamaran zmierzał najwyraźniej do zatoczki po środku, której stał hotel usytuowany na wzgórzu, pośród drzew.
Budynek był tak mocno oświetlony, że spokojnie byłam w stanie dokładnie go
opisać. Składał się z trzech pięter z nierówno ułożonymi balkonami. Na drugim
piętrze było dwanaście balkonów, a na trzecim piętrze już tylko trzy. I gdzie
tu logika? Na parterze dało się dostrzec mnóstwo stołów i krzeseł. Z pewnością
tam musiała znajdować się restauracja. Od paru szyb odbijała się woda, która
nie miała szans pochodzić z morza. Tam pewnie był usytuowany basen. Chyba dość
spory. Jednak to było tylko górną częścią budynku. Dolną stanowił plac zabaw
dla dzieci, który znajdował się w niewielkim zagajniku co było korzystne dla
bawiących się tam dzieciaków. Obok było boisko do siatkówki oraz niewielki
port, w którym były zacumowane cztery skutery wodne, trzy łodzie i jeden
niewielki jacht. Obok było miejsce dla nadpływających statków. Przyznam, że
port wyglądał świetnie. Wszystko było zrobione z białego kamienia, a na około
gęsty zagajnik. Od dłuższego czasu towarzyszyła nam głośna, skoczna muzyka
pochodząca z tarasu przed restauracją. Dziwiła mnie tylko jedna rzecz, a
mianowicie czemu nigdzie nie ma żadnych ludzi?
- Ciekawie się zapowiada- mruknęłam pod nosem i zawołałam
przyjaciół.
- Nikogo tu nie ma- stwierdziła wampirzyca.
- Tyle to i ja widzę. Ciekawe czemu…- odparłam
- Może śpią?- rzucił złotooki. Miałam szczerą nadzieję, żeby
tak było. Jednak byłam już pewna, że to nie mógłby być przypadek.
Dobiliśmy do brzegu na co wskazywał delikatny wstrząs. Silnik
zgasł. Teraz słychać było tylko muzykę. Zbyt głośną jak na tą godzinę. Chłopaki
znaleźli pod pokładem dodatkową kładkę dzięki, której mogliśmy zejść na ląd.
Kiedy jako ostatnia zeszłam z pokładu, ruszyliśmy w górę schodów. Ze wszystkich
stron otaczała nas dzika roślinność przez którą gdzie nie gdzie przebijały się
wiązki białego światła. Dodatkowo każdy stopień posiadał osobne oświetlenie by
łatwiej było się po nich poruszać w ciemnościach. Dotarliśmy na górę. Na prawo
od basenu rozciągał się taras, na którym nierównomiernie były rozstawione
krzesła i stoły ze złożonymi parasolami. Na lewo od głównego wejścia stał
sprzęt muzyczny. Perkusja, gitary, keyboard, nagłośnienie, wzmacniacz oraz parę
innych rzeczy, których nazw nie znałam. Ruszyłam w ich kierunku i przyciszyłam
muzykę. Wreszcie mogę usłyszeć własne myśli. Spojrzałam na balkony. Wszędzie okiennice
oraz drzwi balkonowe były pozamykane na cztery spusty. Mój wzrok powędrował do
głównych drzwi. Ostrożnie ruszyłam w ich kierunku, otworzyłam i przekroczyłam
próg. Uderzył mnie nagły chłód wydobywający się z klimatyzatorów. Recepcja w
rogu była pusta, bar również. Przyjaciele podążyli za mną. Ren podszedł do lady
w recepcji i rozejrzał się.
- To pewnie specjalne karty do pokoi- wyjaśniłam- Jeśli wiesz o co mi
chodzi.
Chłopak pokiwał głową.
- W taki razie weźmy kilka takich kart i znajdźmy jakiś
nocleg- odparł szarowłosy- Nie możemy być na nogach całą noc. To kompletnie
pozbawi nas energii, a w razie walki będziemy bezbronni.
- Lepiej dmuchać na zimne- dodał Rafe i wziął jedną z kart
do rąk. Gdy dostałam swoją zauważyłam, że łudząco przypominała te do płacenia.
- Zróbmy tak. Ja i Age bierzemy jeden pokój. Wy drugi-
zaproponowałam- Jutro rano ustalimy co dalej.
Wszyscy pokiwaliśmy głowami i ruszyliśmy do pokoi.
Agey
pognała na górę. Wiedziałam już po co.
- Nie tym razem!- syknęłam i ruszyłam w pogoń za
czarnowłosą, zostawiając chłopaków w holu. Nie wiem gdzie poszli, ale to było
teraz mało istotne. Ważne było by nie dopuścić do tego, aby wampirzyca dobrała
się do zapasów w lodówce. No i oczywiście odpocząć, to przede wszystkim. Być
może jutro będzie lepiej… Być może…
-------------------------
Od Autorki: Yes, yes, yes!! Wreszcie gotowy. Cały rozdział trzeci od teraz dostępny na blogu! Namęczyłam się przy tych cholernych opisach, ale mam nadzieję, że było warto. Jeśli chodzi o błędy, rozdział sprawdzałam, ale nie ukrywam, że mogłam coś pominąć. Chciałam dodać ten rozdział już wcześniej, bo był gotowy wczoraj, ale z uwagi na konieczność sprawdzenia całości, dodaję go teraz. Po za tym miałam nadzieję, że zanim dodam rozdział będę miała już nowy szablon. Niestety się nie udało i wciąż czekam na swoje zamówienie. Być może sytuacja zmieni się 11 Listopada.
7 Listopada okazał się dla mnie i całej drużyny dniem szczęśliwym gdyż razem z dziewczynami zajęłyśmy pierwsze miejsce w powiatowych zawodach w sztafetach pływackich! Pobiłyśmy byłe liderki aż o 20 sekund! Były to moje pierwsze zawody i jestem z nich dumna. Szczególnie, że zostałam minowana kimś a'la kapitanem bo startowałam jako pierwsza. Dobra koniec tego.
Nie wiem kiedy pojawi się nowy rozdział. Na pewno przed świętami ;D
A teraz na poważnie, wracam do czytania mojej nowej mangi <3 Może jeszcze coś naszkicuję... Gdybyście chcieli zobaczyć jakieś moje prace to zapraszam na mojego deviantArt Prace nie są idealne, ale tak to już jest gdy nie ma się za dużo czasu :/
Do następnego ;*
Ann Varcon
and
Age Willow