Rozdział III
„Początek końca”
Część I
Powiedziałam im wszystko. Wszystko co mi się przydarzyło. To,
jak opanowała mnie mroczna energia i ty podobne... Zaciekawił ich głównie
Atlantis. Trzeba przyznać, że to jeden z bardziej niezwykłych nyxionów jakie
widziałam. Jednak denerwuje mnie fakt, że uwolniłam ich. Jak mogłam być tak
głupia? Jak mogłam wykonywać jego polecenia? Szkoda, że nic co się stało już
się nie odstanie. Teraz powinnam skupić się na pokonaniu tej mrocznej dwójki.
Zanim stanie się coś naprawdę złego.
Następnego dnia tuż po swojej walce, poleciałam do domu. Nie
za bardzo chciało mi się oglądać pozostałe pojedynki. Po za tym musiałam
rozprostować skrzydła. Już w ludzkiej postaci stanęłam przed dębowymi drzwiami.
Ogromna działka i ogromny dom. To właśnie tu mieszkam wraz z Age… i chłopakami.
Tak, nadal tu są i raczej im się nie śpieszy z wyjazdem. Darowałam już sobie
próby dowiedzenia się prawdy. I tak nam nie powiedzą. Z kieszeni wyjęłam
komplet kluczy i otworzyłam drzwi frontowe. Tuż po wejściu, poczułam przyjemny
zapach…
„Ciasto!”-przemknęło mi przez głowę. Zamknęłam drzwi i
ruszyłam w stronę kuchni, starając się nie potknąć - Jak to mam w zwyczaju – o
buty, jakieś szale lub inne niezbyt bezpieczne przedmioty… Gdy tylko
przekroczyłam próg, spostrzegłam kopertę leżącą na stole. Wychodziłam stąd
ostatnia, a dom był zamknięty. Cała nasza czwórka była na treningu, więc jakim
cudem on tu się znalazł? Niepewnie podeszłam do ławy i złapałam kopertę.
Zaadresowany do mnie, ale brak nadawcy… Czym prędzej go otworzyłam. Ze środka
wypadła złożona w pół kartka i cztery bilety lotnicze. Skupiłam się na arkuszu.
Rozłożyłam go i zaczęłam czytać na głos, a w między czasie na moim ramieniu
pojawił się Dragonoid.
Witaj Ann!
Co tam u ciebie? Pewnie nie masz pojęcia kim jestem, prawda? Cóż, o tym
powiem ci kiedy indziej. Teraz przejdę do rzeczy. W kopercie znalazłaś cztery
bilety lotnicze. Chciałam Cię zaprosić do ekskluzywnego hotelu, znajdującego
się w Stanach Zjednoczonych, parę kilometrów od wybrzeża Kalifornii na wyspie
Secan. Wokół znajdują się liczne, niezaludnione wysepki. Radzę Ci się pośpieszyć!
Samolot masz 30 października na godz. 7.00. Został Ci tylko dzień!
Powodzenia!
Green
Po przeczytaniu całości, zatkało mnie. Nie byłam w stanie
wydusić z siebie nic. Usiadłam na krześle i chwyciłam bilety. Tak jak było w
liście. Lot do Kalifornii, a następnie statkiem na wyspę. Wakacje na początku
jesieni? Kiepski pomysł. Choć całkiem ciekawa propozycja… Jednak niepokoi mnie
data, 30 października to dzień przed Halloween. Czas dla demonów, duchów i
wszelkiego rodzaju Kaiju. Wydawałoby się, że to zwykły dzień. Jednak nie do
końca. Halloween to dzień, a raczej noc podczas, której stworzenia takie jak
potwory czerpią energię. Jest ona jakby posiłkiem jedynym w swoim rodzaju, podobnym
do tego podczas pełni. Jednak w tym roku Halloween pokrywa się z nią. A to nie
wróży niczego dobrego. Wtedy Kaiju są nieprzewidywalne, ponieważ nie do końca
nad sobą panują. Choć w sumie energia płynąca z księżyca jest zazwyczaj
pozytywna. Pozwala na regeneracje. Jednak jej nadmiar powoduje zupełny brak
kontroli, a co za tym idzie, agresję. Niestety dotyczy to również ludzi którzy
w połowie są potworami. Jednak oni mniej na nią reagują. Dobre i to… Nagle z
zamyślenia wyrwał mnie smród spalenizny. Z piekarnika, gdzie jeszcze niedawno
piekło się smakowicie wyglądające ciasto, wydobywał się dym.
- Osz cholera!- złapałam jakąś szmatkę i podbiegłam do
kuchenki. Wyłączyłam ją, a następnie powoli otworzyłam. Z wnętrza jak z komina
przemysłowego wydobywał się czarny jak smoła dym. W pomieszczeniu zrobiło się
szaro i dusznie. Z trudem łapałam powietrze, krztusząc się. Oczy miałam
załzawione. Po omacku skierowałam się do okien i otworzyłam wszystkie na
oścież. Gdy tylko w pomieszczeniu znów było jasno, wyjęłam z piekarnika resztki
ciasta. Wrzuciłam je do zlewu, a następnie zalałam wodą. Nie wiem nawet czy
zrobiłam dobrze. Miło, że opanowałam sytuację. Niestety kuchnia wyglądała jak
po przejściu tornada. Nagle usłyszałam cichy chichot i zorientowałam się, że
ktoś mnie obserwuje.
W połowie walki zorientowałem się, że Ann zniknęła. Chciałem
pokazać jej nowe techniki, które całkowicie dekoncentrują przeciwnika, choć i
tak bez nich Lineholt doskonale sobie radzi. W sumie nie dziwię się Varcon. Po
wydarzeniach z poprzedniego dnia trudno zachowywać się normalnie. Uwolniła coś
i czuje się z tego powodu winna. Chodzi zamyślona i nieobecna. Jednak przecież
nie jest sama. Osobiście załatwię tego padalca! On i jego Atlantis pożałują, że
postanowili się uwolnić. Zakończyłem walkę jak zwykle zwycięstwem. Bitwy dla
mnie i Lineholta są proste, szczególnie w nocy. To jest nasz żywioł. Ciemność… Poprosiłem
żeby nyxion przeniósł mnie, Rafe i Age na podwórze tuż przed domem. Zrobił to o
co prosiłem, wszystko na około zafalowało i już po chwili staliśmy w
wyznaczonym miejscu. Spojrzałem w dal i zamyśliłem się. Czas znaleźć sposób na
walki ukryte przed ciekawskim wzrokiem ludzi. Dziwne, że dziewczyny w ogóle się
tym nie przejmowały. Co prawda ćwiczymy w miejscach, gdzie zazwyczaj nie ma
ludności. Lecz nigdy nie wiadomo co może się stać. Dlatego właśnie muszę coś
wymyśleć. Jako pierwszy przekroczyłem próg domu. Od razu poczułem smród
spalenizny, dochodzący z kuchni. Pobiegłem w jej kierunku. Wewnątrz, Ann
desperacko próbowała opanować zaistniałą sytuację. Chciałem jej pomóc, ale
zanim tam wbiegłem ktoś złapał mnie za ramię.
- Zostaw ją.- stanowczo postanowiła wampirzyca, a z kieszeni
wyjęła małą kamerkę.
- Co zamierzasz?- spytałem, domyślając się już co miała na
myśli.
- To będzie hit Internetu…- zachichotała pod nosem. Jednak
wampirzyca nie nakręciła za dużo. Już po chwili Ann opanowała sytuację. Dopiero
wtedy zorientowała się, że ją obserwowaliśmy. Stanęła jak wryta.
- Wszystko w porządku?- ruszyłem w jej kierunku, ale ona bez
słowa wyminęła mnie i wybiegła z kuchni. Odprowadziłem ją wzrokiem. Po chwili
na stole zauważyłem jakieś papiery. Wziąłem je do ręki, wyjąłem list z koperty
i przeczytałem.- Świetnie.- mruknąłem cicho i pobiegłem za nią. Czemu nic nie
powiedziała?
***
Zatrzasnęłam za sobą drzwi , najmocniej jak tylko umiałam.
Drago poleciał na swoje miejsce, a ja padłam na kanapę. I zakryłam twarz
poduszką.
- Wyszłam na totalną idiotkę!- warknęłam- Przed nimi
wszystkimi! Przed nim!- zaczęłam użalać się nad sobą.- Jak mogłam ich nie
zauważyć? Nawet nie wyczułam ich obecności!
- Przecież nic się nie stało.- smok próbował mnie uspokoić.
- Nic się nie stało?!- wstałam i cisnęłam poduszką w stronę
Dragonoida- Wyszłam na idiotkę! To się stało!- krzyknęłam. Cała się trzęsłam ze
złości, gdy nagle spostrzegłam Rena. Zdębiałam. Nie wiem kiedy wszedł, ale coś
czułam, że stał już tu od dłuższego czasu. Usiadłam na kanapie i podciągnęłam
kolana pod brodę. Później ukryłam twarz w rękach. Całkowicie skompromitowana.
Czemu ja się tak zachowuję? Przecież taka nie jestem… czy nie byłam? –
Świetnie!- prychnęłam- teraz wyszłam na podwójną idiotkę…- dodałam już ciszej
tak, aby mnie nie usłyszał. Choć i tak wie już wystarczająco. Usłyszałam kroki
powoli zbliżające się w moją stronę, a potem poczułam czyjąś rękę na ramieniu.
- Nie wyszłaś na idiotkę.- szepnął wprost do mojego ucha i
przytulił mnie. Czułam jak się rumienię… Chwila, co?
- Udajesz, wiem, że tak jest.- odparłam chłodno i
odepchnęłam od siebie chłopaka.- Zrobiłam z siebie pośmiewisko. Zawsze tak
było, jest i będzie.
Ren spojrzał na mnie zaskoczony, ale już po chwili
uśmiechnął się.
- Naprawdę nic się nie stało.- próbował mnie pocieszyć.
Delikatnie ujął mój podbródek i podniósł moją głowę tak, abym na niego
patrzyła. Jego oczy są tak hipnotyzujące… Gdy uzmysłowiłam sobie co się dzieje,
wyrwałam się i spuściłam wzrok.
- Od kiedy tylko pamiętam, moja odmienność sprawiała mi
problemy. Nigdy nie potrafiłam być tak jak inni. Zachowywać się normalnie…
- O czym ty mówisz?- spytał zbity z tropu chłopak, ale nie
zwróciłam na niego uwagi.
- Jestem inna… Dlatego moją jedyną przyjaciółką jest Age.
Jest taka jak ja… I pomimo tego, że często się kłócimy, próbujemy zabić… zawsze
jesteśmy razem.- spojrzałam na Rena, ale po chwili wbiłam pusty wzrok w
podłogę- Tylko tak można wytrzymać w świecie, w którym potwory są znienawidzone
i potępiane.- zamilkłam. Nie wierzę, że to powiedziałam, ale tak mi to ciążyło,
że nie mogłam już dłużej milczeć. Nikomu jeszcze nigdy tak szybko nie zaufałam.
Nawet Age…
- Dla mnie jesteś najlepsza.- odezwał się chłopak- A twoja
odmienność sprawia, że jesteś wyjątkowa. Ich zdanie się nie liczy. Ważne jest
to co ty o sobie myślisz- odgarnął kosmyk włosów z mojej twarzy i ponownie mnie
przytulił.- Pamiętaj o tym…- szepnął wprost do mojego ucha. Objęłam go w pasie
i odwzajemniłam uścisk. To nowe uczucie było tak przyjemne, że chciałabym aby
trwało wiecznie. Cała złość i bezsilność zniknęła. W jego objęciach czułam się
bezpieczna.
- Dzięki.- szepnęłam i oderwałam się od niego. Zakłopotana
poprawiłam grzywkę.- Za wszystko.
Szarowłosy znów się uśmiechnął, a ja poczułam, że znów się
rumienię. On chyba też. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, spuścił wzrok.
- Nie ma za co- odparł- Niepotrzebnie robisz ze wszystkiego
taką aferę.- mrugnął do mnie porozumiewawczo, a ja przytaknęłam. Nie da się
ukryć. Taka już po prostu jestem.
- Przyzwyczaj się- uśmiechnęłam się tajemniczo.
- Skoro już się uspokoiłaś to czy wyjaśnisz mi co to jest?-
Ren wyjął z tylnej kieszeni kopertę, a ze środka wypadły znajome mi bilety.-
Przeczytałem...- podrapał się w tył głowy i położył papiery na kanapie.
- Sama do końca nie wiem, co to jest.- westchnęłam cicho,
odwracając się w stronę okien.
- Zamierzasz tam polecieć?- spytał wskazując na bilety.
- Jeśli już to tylko wtedy, gdy wszyscy się zgodzą.-
odparłam, uśmiechając się.
- Nie mam nic przeciwko.-chłopak odwzajemnił uśmiech- Powiem
Rafowi, on przekona wampirzycę.
- Dzięki, przynajmniej z nią nie będę musiała się użerać.
- Odpocznij- dodał stanowczo, opierając rękę na moim ramieniu.-
Zajmę się wszystkim. Mam ochotę zobaczyć kawałek tego dziwnego świata.- dodał i
wstał, a po chwili wyszedł z pokoju. Odetchnęłam z ulgą i z powrotem położyłam
się na kanapie. Za dwa dni lot. Nie powiem, zawsze marzyłam o tym by wybrać się
do tego kraju, a teraz dostaję na to szansę.
- Postanowiłaś już?- podniosłam wzrok na nadlatującego smoka.
- Tak- pokiwałam głową- Lot z dwa dni.
- W halloween?- odparł pytaniem- Nie jestem pewien czy to
rozsądne…
- Rozumiem co masz na myśli- przerwałam mu i usiadłam po
turecku- ale zawsze chciałam wyjechać do USA. Fakt, wiadomość jest podejrzana i
ryzyko jest duże… Jednak musisz przyznać, że stawialiśmy czoła gorszym
wyzwanią.- spojrzałam na niego wyczekująco. Smok tylko westchnął.
- Obrona Vestranu nie należała do łatwych, a pojedynków
jakie stoczyliśmy tu na Ziemi nie da się zliczyć na palcach jednej ręki. Jednak
to jest inne.- odparł spokojnie Drago- Potwory jakie uwolniliśmy mogą okazać
się dużo potężniejsze od tych, które już pokonaliśmy. Może ten wyjazd to ich
sprawka… a co jeśli okażę się pułapką?
- Wiem…- westchnęłam cicho- Ale jeśli tam nie polecimy, nie
przekonamy się co na nas czeka.- odparłam stanowczo- A ja nie cierpię siedzieć
w miejscu i nic nie robić.- dodałam już ciszej i spuściłam wzrok.
- Znam cię bardzo dobrze i wiem, że jak już coś postanowisz
to nie odpuścisz. Dlatego polecę tam z tobą i w razie czego razem staniemy do
walki z wrogiem.
Uśmiechnęłam się w jego stronę.
- Dzięki- szepnęłam i odgarnęłam czerwone końcówki z twarzy.
Ogarnęłam wzrokiem pokój. Po chwili wstałam i ruszyłam w stronę garderoby. W
końcu muszę zacząć się pakować.
***
Zbiegłem jak najszybciej po schodach i ruszyłem do kuchni.
Nie wiem po co właściwie się śpieszyłem, ale było mi to obojętne. Co mi
strzeliło do głowy?! To miała być misja, rodzaj zwiadu, a ja… zachowuję się jak
idiota. Po co ją przytuliłem? Ok, była trochę załamana, ale bez przesady... Nie
potrafię tego wyjaśnić, ponieważ zrobiłem to tak jakby instynktownie. Gdy
dobiegłem do kuchni okazało się, że nikogo już tam nie ma. Zrezygnowany
usiadłem na krześle.
- Świetnie!- mruknąłem cicho pod nosem. Przecież nie mogę
się w niej tak po prostu zakochać?! Po pierwsze, pochodzę z Sarcare, a ona z
Ziemi. To dwie całkiem odmienne planety. Po drugie, przeze mnie może mieć
kłopoty. Nie pozwolę na to. To dotyczy tylko mnie, ale czy to ich w ogóle
obchodzi? Żałuję, że kiedykolwiek miałem z nimi styczność. Dlatego wstąpiłem do
grupy zwiadowczej. Miałem nadzieję, że pozbędę się ich na zawsze. I nie będę
musiał robić tych wszystkich okropnych rzeczy, które były niemalże konieczne
podczas wojny. Niestety, myliłem się. Wciąż mnie prześladują, a to mnie powoli
wykańcza. Dobrze, że chociaż Rafowi nic nie zrobią, zresztą on by sobie
poradził. Tylko czekać aż zaatakują. Rozejrzałem się. Nic tu po mnie. Wstałem i
ruszyłem w kierunku schodów. Każdy krok stawiałem bardzo ostrożnie. Nie tylko z
uwagi na pułapki Age. Swoją drogą nawet nie wiem dlaczego się tak na mnie
uwzięła… Zmęczenie dawało po sobie znaki. Czułem się jakby coś wyssało ze mnie
energie. Może to kolejna sztuczka wampirzycy? W końcu doszedłem do pokoju.
Nacisnąłem klamkę i otworzyłem drzwi. O dziwo nie było żadnych pułapek.
Wszedłem do środka, zamykając za sobą drzwi i wdrapałem się na piętrowe łóżko.
- Co jest?- nyxion od razu wyczuł moje złe samopoczucie.
- Wszystko… w porządku.- mruknąłem niewyraźnie i położyłem
się na plecach.
- Mnie nie oszukasz, Ren. Widzę co się dzieje.
- Wykrywacz emocji się znalazł.- prychnąłem i przewróciłem
się na bok.- Wszystko gra.- odparłem, po czym zamachnąłem ręką w stronę
nyxiona, odpędzając go jak natrętną muchę. Zrezygnowany Lineholt odleciał na
bezpieczną odległość, a ja przekręciłem się na drugi bok i powróciłem do
rozmyślań. W ostateczności wrócę na Sarcare. Inaczej może dojść do tego, że
nawet tu się przeniosą. Nie będę w stanie ich powstrzymać, ale gdy wrócę tam to
chociaż uchronię przyjaciół. Chyba…
Nagle z zamyślenia wyrwało mnie czyjeś warczenie. Usiadłem
na łóżku i rozejrzałem się po pokoju.
Tuż przy komodzie stało jakieś stworzenie. Przypominało ziemskiego psa.
Postawione uszy, niezbyt długi pysk, zakręcony ogon. Stwór miał jasną sierść,
był sporych rozmiarów i dobierał się do moich rzeczy! Cholera, to chyba Dingo, wredny kundel Age.
Rozejrzałem się po łóżku w poszukiwaniu jakiegoś ciężkiego przedmiotu. W kącie
leżało kilka książek. Złapałem najcięższą z nich i cisnąłem nią w tego kundla.
Sądziłem, że to go powali lub chociaż zdezorientuje na tyle żebym mógł go
wyrzucić z pokoju. Jednak osiągnąłem efekt zupełnie odwrotny do zamierzonego.
Dingo odwrócił się w moją stronę i najeżył. Zbladłem.
- O, shit…- mruknąłem pod nosem.
Cdn.
------------------------------------
Oj, tak! Wreszcie coś nowego ^^ Możecie mnie mordować, dusić, torturować itp. ale nie miałam czasu na pisanie. Jak widzicie to tylko pierwsza część nowego rozdziału, z uwagi na ilość stron. Następny postaram się dodać nieco szybciej, a przynajmniej mam taką nadzieję. Na obozie jeździeckim nie ma jak pisać...
Do zobaczenia ^^
Ann Varcon oraz Age Willow